Drukuj

 Wspomnienie o pierwszym spotkaniu z Arcybiskupem Kazimierzem Majdańskim, w najserdeczniejszym podziękowaniu za to pytanie, z którym się do mnie zwrócił wówczas – w Łomiankach, w maju 1994 roku.

Gdzieś, jak zwykle, biegłam. Wpadłam na chwilę – no nie, powiedzmy na jakąś godzinę, może dwie, po południu byłam już jednak dalej umówiona, jak zwykle, w ważnej sprawie.

To, że i na Mszy będę na miejscu, wkalkulowałam w zyski, i tak przecież musiałabym być w kościele, a tak – za jedną drogą.

I nagle – jakbym uwięzła w bursztynie. Światło wlewało się przez wysokie okna wraz ze świeżą zielenią późnego maja. Wróciło z bardzo daleka wspomnienie chwili, która trwa. Otacza jak bańka powietrza. Jest, istnieje. A w niej trwają kształty, kolory, zapachy – i ja. Kiedyś tak czułam istnienie, ale ile lat miałam wtedy? – siedem, osiem?

Tak trwałam w zalanej ciepłym światłem kaplicy może kwadrans, zanim zaczęła się powoli wypełniać ludźmi, którzy najwyraźniej się blisko znali.

I pierwsze słowa, jakie usłyszałam od stojącego na wyciągnięcie ręki Celebransa, brzmiały: Nie śpieszcie się. Zwolnijcie. Nie trzeba  się tak śpieszyć...

W czasie obiadu już wiedziałam, że zajęcia przewidziane na to niedzielne popołudnie wcale nie są pilne, mogłam więc przyjąć zaproszenie na coś, co tu nazywano “wspólnotą”. W jakimś przytulnym kątku dalej się snuła nieśpieszna rozmowa rozpoczęta przy obiedzie. Tematy tylko stały się bardziej ważące, dotykały spraw, które wypełniają sens egzystencji. I w końcu, przed rozstaniem, usłyszałam pytanie: Czy chcę być świadkiem Chrystusa?

Nigdy nie słyszałam, by ktoś postawił takie pytanie inaczej niż retorycznie. Tym razem usłyszałam je skierowane wprost do siebie. Wstrząsnęło mną, chociaż nie domagało się natychmiastowej odpowiedzi.

Nigdy nie przyszło mi do głowy, że ktoś się może tego naprawdę po mnie spodziewać.

A przecież chodziłam wiernie w każdą niedzielę do kościoła, wiernie spowiadałam się z zapomnianych pacierzy, mięso w piątki jadłam tylko wtedy, gdy nic innego nie było w karcie... Naprawdę miałam się za dobrą katoliczkę.

- Być świadkiem Chrystusa. – Czy chcę?

 I jeszcze: że z tą decyzją wiąże się zgoda na cierpienie, upokorzenie, i mimo to – czy chcę?

Nigdy mi nie przyszło do głowy, że ktoś może się tego po mnie poważnie spodziewać.

Czy chcę być świadkiem Chrystusa...

Jak mam o Tobie świadczyć?! Czy ja naprawdę Ciebie znam, o Chryste?!

Nie opuszczają mnie te pytania od tamtej chwili i dlatego o nich opowiedziałam, ale mój syn, kiedy przeczytał to, co napisałam o spotkaniu z Księdzem Arcybiskupem, poprosił: zamiast pisać o swoich przeżyciach, napisz o Nim, – że jest taki miły, że bije od Niego takie ciepło...

Anna Przyborowska (Warszawa)

Facere voluntatem Tuam, Szczecin 1995, s. 268-269.